piątek, 21 listopada 2008

Dworcowe specjalizacje

W ostatnią środę było wyjątkowo zimno i paskudnie. Może dlatego bardzo szybko skończyła się nam kawa i herbata a kanapki rozeszły się w niecały kwadrans. Czasami dochodzi do mnie, że te rzeczy, z którymi przychodzimy na dworzec naprawdę są tam potrzebne...

Tym razem okazało się, że PKP w Gliwicach ma nowego dyrektora, który nie życzy sobie dokarmiania bezdomnych na terenie dworca przez jakiekolwiek grupy. Gdyby nie to, że padał deszcz i wygodniej było nam rozdawać kanapeczki na sąsiednim PKSie to z całą pewnością porozmawiałbym z policjantem, który dzień wcześniej rozmawiał z innymi ludźmi, którzy też pracują z bezdomnymi. Jest czymś nonsensownym przeszkadzanie w pracy ludziom, którzy chcą sprawić, żeby na dworcu było jak najmniej niechcianych lokatorów, ale cóż... Gdyby to pierwszy raz... Powoli zaczynam się przyzwyczajać do tego, że ludzie potrafią traktować innych jak nadający się tylko do usunięcia odpad. Czekam niecierpliwie na tablice, która niczym w zoo bedzie przypominała upierdliwym przechodniom, że mieszkańców dworca zabrania się dokarmiać. Okrutne, głupie, bezmyślne... I na dodatek bezprawne :) Ale o tym innym razem :)

W ostatnią środę po raz kolejny uderzyło mnie, że w ramach ekipy ludzi, którzy chodzą na dworzec tworzy się w naturalny sposób bardzo wyraźny podział ról. Ktoś inny potrafi słuchać długich monologów i płaczu, któś inny potrafi pocieszać, ktoś inny potrafi się na miejscu modlić a jeszcze a w końcu jest ktoś kto potrafi bardzo konkretnie pomóc w podjęciu leczenia, szukaniu pracy, odtworzeniu dokumentów czy czymkolwiek podobnym. Tak naprawdę nikt nie potrafiłby zrobić tego wszystkiego co potrafimy zrobić razem. Praktyczna szkoła budowania kościoła, dla której nie jest ważne tylko to, że idziemy na dworzec, ale też to, że spotykamy się wcześniej, szykujemy kanapki, rozmawiamy, śmiejemy się i modlimy. Tylko dlatego, że robimy to razem jestem w stanie chodzić na dworzec. Tylko dlatego, że jestem w kościele, mogę czuć, że nie jestem samotny w tym co robię. Dobrze jest mieć świadomość, że nie jest się samym.


PS
Rozporządzenie Ministra Infrastruktury z dnia 23 listopada 2004 r.w sprawie przepisów porządkowych obowiązujących na obszarze kolejowym, w pociągach i innych pojazdach kolejowych (Dz. U. z dnia 15 grudnia 2004 r.)

Etykiety: , , , , ,

wtorek, 18 listopada 2008

Peron towarowy w tramkach

W ostatnią środę na dworcu odnaleźliśmy Wojtka w bardzo złym stanie. Powiedział nam o nim i zaprowadził Krystian. "- Jeśli czegoś nie zrobicie, on już długo nie pociągnie". Wojtek ukrywał się w swojej kanciapie pod rampą towarową za pierwszym peronem, w śmierdzącej betonowej norze oddzielonej od świata kawałkami tektury. Kiedy doszliśmy na miejsce po torach (ja, Tomek i Szymon), Krystian uchylił tekturowe drzwiczki i uderzyła nas fala smrodu. Coś poruszyło się niemrawo w środku i usłyszeliśmy słaby głos. Wojtek chciał się tylko czegoś napić. Nie chciał wyjść. Nie chciał jeść. Bał się, że jak wyjdzie coś mu się stanie, że sobie nie poradzi. Zżył się ze swoją ciemnią, z której przez ostatni tydzień prawie nie wychodził. Przez dłuższy czas rozmawialiśmy z ciemnością pod betonową rampą, z której wystawały jedynie czubki przybrudzonych trampek. Od czasu do czasu błyskały zawieszone w powietrzu białka oczu odbite od świateł dworcowego peronu. Wojtek nie chciał wyjść, choć, lub właśnie dlatego, że w ostatnim czasie czuł się coraz gorzej - miał złamaną rękę, męczył go głęboki, charczący kaszel, całe ciało obolałe, nogi wychudłe, ledwie zdolne do paru kroków. Wyglądało na to, że chce tam po prostu zasnąć i zniknąć, tak by świat o nim zapomniał; że pewnego dnia, już niedługo, we wnęce pod rampą ustanie wszelki ruch, na zawsze. Postanowiliśmy dać mu trochę czasu do namysłu. Wróciliśmy z Krystianem przed dworzec, a Tomek uznał, że nie chce zostawiać Wojtka samego i został, by rozmawiać z ciemnością pod betonową rampą.

Po dwudziestu minutach Tomek wrócił do nas podekscytowany, bo Wojtek zdecydował się jednak pojechać z nami na pogotowie. Przekonanie go, że wizyta u lekarza jest dla niego lepsza, niż powolne gnicie w cuchnącej wnęce zajęło nam trochę czasu. Był bardzo bliski stanu, w którym jest już wszystko jedno.

Wbrew naszym obawom mimo braku ubezpieczenia został przyjęty i sprawnie przebadany. Ponieważ, mimo ogólnego złego stanu i wycieńczenia, nic szczególnego nie wykryto, postanowiono przytrzymać go 3 godziny na obserwacji i dodatkowych badaniach. Ja musiałem wracać do domu, ale Szymon i Tomek zostali na posterunku z Wojtkiem do 2 w nocy. Okazało się, że ma gruźlicę i jego stan jest poważny. Lekarze zgodzilisię przenocować go na ostrym dyżurze, a następnego dnia ok 13 karetka pogotowia zawiozła go do Pilchowic na specjalistyczny oddział chorób płuc...


Autorem tekstu jest Marcin Fischer

niedziela, 9 listopada 2008

Beata w Broczynie!

Moi drodzy!
Z przyjemnością informuję, że Beata "Szakalica" została wczoraj wieczorem szczęśliwie przyjęta do ośrodka Teen Challenge. Zdaję sobie sprawę, że teraz dopiero zacznie się prawdziwa walka i z pewnym niepokojem czekam na decyzję, jaką Beata podejmie po dwóch tygodniach leczenia, szczególnie, że przez pierwszy miesiąc jakikolwiek kontakt z nią jest niewskazany. Mimo to, chciałam zaznaczyć, że wyraźnie widzę działanie Boże w całej tej sytuacji. Przez parę miesięcy starałam się przekonać Beatę, a przez parę tygodni jej mamę, ale szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, że wszystko potoczyło się tak szybko. Nagle mama i siostra Beaty dołączyły do nas na dworcu i pod ich presją podjęła decyzję, na drugi dzień Maciek załatwił jej detoks w Toszku, tydzień temu odwiedziłam ją tam z jej rodziną, Beata wytrwała do końca i dotarła do Broczyny. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest chyba to, że pojechała razem z mamą, siostrą i siostrzenicą, które spędziły jeden nocleg tam na miejscu, a do wtorku zostają w Ustce. Gdy dzwoniły do mnie z podróży, miałam wrażenie, że ta wspólna wyprawa była dla Beaty jakby orzeźwieniem. Oby starczyło jej entuzjazmu na jak najdłużej! Ogólnie piszę po to, żeby prosić o modlitwę o jej wytrwanie i oczywiście nawrócenie :-)

Ela Buczkowska

czwartek, 6 listopada 2008

"Przestańcie się modlić"

Beata, postrach dworca trafiła na detoks. W sobotę jedzie do ośrodka w Broczynie gdzie ma podjąć roczne leczenie. To jest wielka historia, bo Beata uosabiała w sobie to co najgorsze w dworcowych bezdomnych. W jej wyjazd zaangażowana jest jej rodzina, z którą bardzo blisko współpracujemy.

Wczoraj na dworcu byliśmy sporą grupą i kolejni ludzie chcą podjąć leczenie. Na jutro mamy zaplanowane 6 spotkań i nie mam pojęcia jak to wszystko zgram. Rozdajemy masę ubrań, coraz poważniej współpracujemy z Gliwicką pomocą społeczną i "Albertem".

Wczoraj wracając z dworca wspólnie stwierdziliśmy, że zachodzą duże zmiany wśród bezdomnych i chcemy to pociągnąć. Żartowaliśmy nawet, że trzeba przestać się modlić, bo zbyt wiele osób chce zmian i nie damy rady tego ogarnąć.

Krzysiek, który jakiś czas temu trafił na leczenie do Toszka, wyszedł z ośrodka i trzyma się dobrze. Narazie nie widujemy go na dworcu, ale może to dobrze :) Taka już kolej rzeczy, spotykamy ludzi na dworcu i kiedy tylko uda im się z dworca wyrwać wtedy często urywa się kontakt...

Wczoraj na dworzec przyszedł też człowiek, który zna jednego z naszych "podopiecznych". Wojtka wysłaliśmy półtora roku temu na leczenie do ośrodka "Teen Chellenge". Wiadomość jest taka, że po półtora roku Wojtkowi udało się wygrać z uzależnieniem od narkotyków. Przyjął chrzest i jest członkiem jakiejś wspólnoty daleko od Gliwic. Jak tylko będę wiedział więcej to postaram się o tym napisać...