Peron towarowy w tramkach
W ostatnią środę na dworcu odnaleźliśmy Wojtka w bardzo złym stanie. Powiedział nam o nim i zaprowadził Krystian. "- Jeśli czegoś nie zrobicie, on już długo nie pociągnie". Wojtek ukrywał się w swojej kanciapie pod rampą towarową za pierwszym peronem, w śmierdzącej betonowej norze oddzielonej od świata kawałkami tektury. Kiedy doszliśmy na miejsce po torach (ja, Tomek i Szymon), Krystian uchylił tekturowe drzwiczki i uderzyła nas fala smrodu. Coś poruszyło się niemrawo w środku i usłyszeliśmy słaby głos. Wojtek chciał się tylko czegoś napić. Nie chciał wyjść. Nie chciał jeść. Bał się, że jak wyjdzie coś mu się stanie, że sobie nie poradzi. Zżył się ze swoją ciemnią, z której przez ostatni tydzień prawie nie wychodził. Przez dłuższy czas rozmawialiśmy z ciemnością pod betonową rampą, z której wystawały jedynie czubki przybrudzonych trampek. Od czasu do czasu błyskały zawieszone w powietrzu białka oczu odbite od świateł dworcowego peronu. Wojtek nie chciał wyjść, choć, lub właśnie dlatego, że w ostatnim czasie czuł się coraz gorzej - miał złamaną rękę, męczył go głęboki, charczący kaszel, całe ciało obolałe, nogi wychudłe, ledwie zdolne do paru kroków. Wyglądało na to, że chce tam po prostu zasnąć i zniknąć, tak by świat o nim zapomniał; że pewnego dnia, już niedługo, we wnęce pod rampą ustanie wszelki ruch, na zawsze. Postanowiliśmy dać mu trochę czasu do namysłu. Wróciliśmy z Krystianem przed dworzec, a Tomek uznał, że nie chce zostawiać Wojtka samego i został, by rozmawiać z ciemnością pod betonową rampą.
Po dwudziestu minutach Tomek wrócił do nas podekscytowany, bo Wojtek zdecydował się jednak pojechać z nami na pogotowie. Przekonanie go, że wizyta u lekarza jest dla niego lepsza, niż powolne gnicie w cuchnącej wnęce zajęło nam trochę czasu. Był bardzo bliski stanu, w którym jest już wszystko jedno.
Wbrew naszym obawom mimo braku ubezpieczenia został przyjęty i sprawnie przebadany. Ponieważ, mimo ogólnego złego stanu i wycieńczenia, nic szczególnego nie wykryto, postanowiono przytrzymać go 3 godziny na obserwacji i dodatkowych badaniach. Ja musiałem wracać do domu, ale Szymon i Tomek zostali na posterunku z Wojtkiem do 2 w nocy. Okazało się, że ma gruźlicę i jego stan jest poważny. Lekarze zgodzilisię przenocować go na ostrym dyżurze, a następnego dnia ok 13 karetka pogotowia zawiozła go do Pilchowic na specjalistyczny oddział chorób płuc...
Autorem tekstu jest Marcin Fischer
Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna