piątek, 30 grudnia 2011
sobota, 20 lutego 2010
Jano
Napiszę najprościej jak się da. Po wielu mroźnych dniach zimy Jano trafił do szpitala gdzie okazało się, że niezbędna jest amuptacja nóg... Dwa miesiące wczesniej rozmawialiśmy o jego planach zawodowych, o tym, że już chyba wystarczy bezdomności. Mówiliśmy że trzeba na siebie uważać, bo zima jest trudna. Jano jednak był uparty... Rok temu podczas pewnych warsztatów z streetworkingu usłyszałem, że jesteśmy tylko towarzyszami ludzi, którym pomagamy. Czasami towarzyszymy im w drodze do życia, czasami w kierunku zupełnie przeciwnym. No więc odwiedzamy Jana, rozmawiamy o przyszłości i modlimy się żeby to wydarzenie było wstrząsem, który wywoła rewolucję w życiu Jana, która poprowadzi go w kierunku życia.
Etykiety: alkoholizm, bezdomni, gliwice, pomoc, provizorca
poniedziałek, 14 grudnia 2009
Po śmierci Mariusza pytałam o niego weterana dworca, Jano.
Jano:
- Mariusz miał swoje kółko, ja swoje. Przykładowo, ja piłem tylko piwo, a on to niebieskie, to już nie mogliśmy trzymać się razem. Dziecko? A możliwe, że miał dziecko, tego ja nie wiem. Na ulicy nie mówi się o życiu, tylko o piciu… bo mózgi są, tego, wyzerowane przez alkohol.
Do „wolontariuszy” bezdomni mówią dużo – o kłótniach, o chorobach, czasami trochę się poużalają, najczęściej jednak sami siebie obarczają winą za swój los. Trudno jest sprowadzić rozmowę na temat leczenia. Oni już wszystko wiedzą. Są ekspertami w tej dziedzinie - wielu z nich zaczynało leczenie po kilka razy. Paradoksalnie, dobry humor w tym środowisku nie jest dobrą oznaką, bo co z tego wynika, że wesołością pokrywa się opłakany stan rzeczy. Najcenniejsze są momenty kryzysowe, które ujawniają całą prawdę o kondycji człowieka. Takie chwile, chociaż nacechowane tragizmem, jako jedyne dają szansę na zmianę. Wbrew pozorom, bezdomni nie załamują się łatwo. Musi wydarzyć się coś poważnego, żeby twardość ludzi ulicy, która przylgnęła do nich jak brud, ustąpiła miejsca bezradności. Bycie świadkiem takiego wydarzenia przypłaca się bezsennymi nocami, bo człowiek obserwuje jak inny dotyka granic ludzkiej wytrzymałości, lecz jednocześnie czuje, że ociera się o coś, co go przekracza, o jakąś wielką tajemnicę. Pamiętam taki moment w życiu Mariusza. Całkowicie stracił kontrolę nad biegiem rzeczy, orientację w czasie. Mówił:
- Ja już nie znajduję siebie, nie wiem co się dzieje w mojej głowie… ciągle się z kimś biję, ale nie wiem o co i nie pamiętam z kim nawet! Denaturat piję, chociaż nie chcę, a później to już jakby mnie nie było... ja już nie mam szans nic z tego zmienić.
Był to jedyny raz, gdy bezdomny pomodlił się z nami na chodniku. Mariusz był już jednak, jak sam twierdził, w jakimś odległym, niedostępnym dla nas miejscu.
(...)
Autorką tekstu jest Ela Buczkowska
poniedziałek, 12 października 2009
1974-2009
Przed wakacjami pisałem o Mariuszu... Zaraz po ostatnim wpisie na blogu Mariusz został bardzo ciężko pobity. Przez kolejne miesiące walczył o życie - niestety w pierwszych dniach października zmarł w szpitalu... Brakuje mi słów żeby opisać to co wszyscy czujemy. Nie po raz pierwszy umiera bezdomny, nie po raz pierwszy umiera ktoś w szpitalu. Dla nas jednak umarł Mariusz, którego znaliśmy z dworcowych spotkań, z którym rozmawialiśmy, żartowaliśmy i modliliśmy się... Z każdym tygodniem miałem nadzieję, że jest coraz bliżej miejsca, w którym będzie gotowy na leczenie. Nie zdążył jednak i teraz nic nie zależy od nas. Nie możemy nic zrobić dla Mariusza, nie potrafimy pomóc Policji, bo tak naprawdę nie mamy pojęcia kto to zrobił. Jedyne co wiem, to to, że mimo całej żałości tej sytuacji Bóg jest dobry. To są jedyne słowa, które przychodzą mi na myśl i pozwalają niezwariować z powodu pytań o to jak i dlaczego się to wszystko stało. Bogu więc zostawiam moją złość, mój gniew i mój smutek...
Etykiety: alkoholizm, bezdomni, gliwice, pomoc, provizorca, wybaczenie
środa, 27 maja 2009
Kolejna środa na dworcu
Poza tym spokojnie i prawie zwyczajnie. Piszę, że prawie bo ekologia wkracza do naszej pracy na dworcu. Od dziś pakujemy kanapki w papierowe torebki. 1000 sztuk za 33 PLN.
Etykiety: alkoholizm, bezdomni, dworzec, gliwice, leczenie, pomoc
piątek, 22 maja 2009
Myślę więc nie piję...
Nie martwią mnie nawet spotkania, na które co środę się umawiam, i z których nic nie wychodzi, bo a) zapomniał b) był tylko mnie nie było c) Zwineli go d) zapił e) leczył nogę f) był na leczeniu g) czy możemy umówić się jeszcze raz na 100 % będę... Z dziwną łatwością zaakceptowałem, że tak poprostu musi być i jest to urok pracy z bezdomnymi. Będą nas oczukiwać, wykorzystywać, mówić to co im się wydaje, że chcemy usłyszeć... W końcu nie należymy do ich świata. Czasem tylko, incydentalnie w środę wieczorem pozwalają nam zaglądnąć do środka. Myślimy, że ich znamy i rozumiemy a oni myślą, że rozumieją nasze pobódki motywacje.
Czasami mam nieodparte wrażenie, że nawzajem się oszukujemy. Tak napawdę niewiele wiem o bezdomności, nie spędziłem nigdy nocy na dworcu i nigdy nikt nie pobił mnie tylko dlatego, żeby sprawdzić jak to jest zlać "dworcowe śmieci". Nigdy nie stałem w kolejce po zupę czy kubek kawy. Nie wiem co dzieje się w człowieku, z którym się spotykam. Czuje, że jest między nami mimo tych wszystkich lat niewidzialna bariera, która w przypadku niektórych uniemozliwia jakikolwiek kontakt. Z niektórymi czuje się jakbym zawierał przedziwną umowę polegającą na tym, że za kanapkę i kawę on pozwala mi przez dwadzieścia minut mówić lub słuchać tego co ma mi do powiedzenia... Nie jestem w stanie zrobić nic poza tym, że godząc się na te warunki przychodzę i rozmawiam z tą samą osoba po raz 77 o jednym i tym samym w nadziei, że 78 raz okaże się sensowny. Jestem bezsilny chociaż chcę dla tych ludzi samego dobra. Nie potrafię tylko zrozumieć dlaczego mówiąc, że chcą zmiany jednocześnie żyją jakby zmiana nie miała dla nich żadnego znaczenia. Dysponujemy wszystkim co potrzebne żeby umozliwić ludziom wyrwanie się z nałogu. Jednocześnie efekty naszej pracy są tak mizerne. Potrafię to robić tylko wtedy kiedy rozumiem i pamiętam, że nie robię tego ani dla siebie, ani dla efektów...
Na koniec aktualna lista dworcowych potrzeb:
Zbyszek: Bielizna męska, spodnie 173 cm, 88 w pasie, koszula rozmiar 38
Andrzej: Buty męskie rozmiar 42-43, najlepiej czarne, bo Andrzej zawsze nosi się elegancko.
Cała kompania: dowody osobiste...
Etykiety: alkoholizm, bezdomni, dworzec, gliwice, leczenie, pomoc
środa, 29 kwietnia 2009
Dziś trafiłem na wieczorne spotkanie po dłuższej przerwie i muszę przyznać, że te kilka tygodni oddechu uratowały moją obecność w pracy z bezdomnymi. W jakiś sposób moje przywiązanie do tych ludzi jest dla mnie zadziwiające. Zbyszek, Młody, Andrzej, Krystian, Basia, Kilof,Mariusz, Jano... Spotykam ich częściej niż wielu moich znajomych. To ciekawe, że czuje tak nieodpartą potrzebę pracy z tymi ludźmi...
W zwiazku z tym, że jest to pierwszy wpis od bardzo długiego czasu to garść informacji:
Przenieśliśmy się z terenu dworca na ławki tuż za PKP. Powodem jest chęć unikania konfliktu z ochroną, która co jakiś czas nas odwiedzała. Nie dlatego, że uznajemy rację zarządcy obiektu, ale dlatego, że "Błogosławieni pokój czyniący..." Jestem przekonany, że moglibyśmy zostać na dworcu, ale kiedy myślałem o tej sprawie to jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Czy nie chcę ustąpić miejsca ochronie ze względu na interes bezdomnych czy może stoi za tym moja duma? Ostatecznie zaanektowaliśmy ławki po drugiej stronie ulicy i jest nam bardzo dobrze...
Beata definitywnie przerwała leczenie. Nie mamy kontaktu, ostatnio dostałem życzenia świąteczne, z których wnioskuje, że jakoś się tam trzyma. Boję się jednak, bo przerywanie leczenia nie jest dobrym pomysłem
Znów skurczyła się ekipa dworcowa... Jest nas może 5 osób na stałe zaangażowanych w przygotowania i spotkania na dworcu. To o wiele za mało
Kupiliśmy nowe termosy, które ciekną i są do niczego...
Ciągle marzy mi się, że ktoś będzie robił na dworcu zdjęcia, z których będziemy w stanie zrobić kiedyś wystawę.
Etykiety: alkoholizm, bezdomni, gliwice, pomoc, provizorca