Dzisiejsza wizyta na dworcu była dla mnie pierwszą od dłuższego czasu. Do niedawna myślałem, że wypalenie to teoretyczne opowieści o czymś co mi z pewnością nie grozi. Teraz wiem, że jest wręcz odwrotnie. Przez ostatnie dwa może trzy miesiące przeżywałem wielkie zniechęcenie pracą na dworcu. Ze złością myślałem o obowiązkach zbliżającej się środy, które zupełnie niepostrzeżenie zamieniły się w nieznośny obowiązek, który odbiera wszelką energię...
Dziś trafiłem na wieczorne spotkanie po dłuższej przerwie i muszę przyznać, że te kilka tygodni oddechu uratowały moją obecność w pracy z bezdomnymi. W jakiś sposób moje przywiązanie do tych ludzi jest dla mnie zadziwiające. Zbyszek, Młody, Andrzej, Krystian, Basia, Kilof,Mariusz, Jano... Spotykam ich częściej niż wielu moich znajomych. To ciekawe, że czuje tak nieodpartą potrzebę pracy z tymi ludźmi...
W zwiazku z tym, że jest to pierwszy wpis od bardzo długiego czasu to garść informacji:
Przenieśliśmy się z terenu dworca na ławki tuż za PKP. Powodem jest chęć unikania konfliktu z ochroną, która co jakiś czas nas odwiedzała. Nie dlatego, że uznajemy rację zarządcy obiektu, ale dlatego, że "Błogosławieni pokój czyniący..." Jestem przekonany, że moglibyśmy zostać na dworcu, ale kiedy myślałem o tej sprawie to jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Czy nie chcę ustąpić miejsca ochronie ze względu na interes bezdomnych czy może stoi za tym moja duma? Ostatecznie zaanektowaliśmy ławki po drugiej stronie ulicy i jest nam bardzo dobrze...
Beata definitywnie przerwała leczenie. Nie mamy kontaktu, ostatnio dostałem życzenia świąteczne, z których wnioskuje, że jakoś się tam trzyma. Boję się jednak, bo przerywanie leczenia nie jest dobrym pomysłem
Znów skurczyła się ekipa dworcowa... Jest nas może 5 osób na stałe zaangażowanych w przygotowania i spotkania na dworcu. To o wiele za mało
Kupiliśmy nowe termosy, które ciekną i są do niczego...
Ciągle marzy mi się, że ktoś będzie robił na dworcu zdjęcia, z których będziemy w stanie zrobić kiedyś wystawę.
Dziś trafiłem na wieczorne spotkanie po dłuższej przerwie i muszę przyznać, że te kilka tygodni oddechu uratowały moją obecność w pracy z bezdomnymi. W jakiś sposób moje przywiązanie do tych ludzi jest dla mnie zadziwiające. Zbyszek, Młody, Andrzej, Krystian, Basia, Kilof,Mariusz, Jano... Spotykam ich częściej niż wielu moich znajomych. To ciekawe, że czuje tak nieodpartą potrzebę pracy z tymi ludźmi...
W zwiazku z tym, że jest to pierwszy wpis od bardzo długiego czasu to garść informacji:
Przenieśliśmy się z terenu dworca na ławki tuż za PKP. Powodem jest chęć unikania konfliktu z ochroną, która co jakiś czas nas odwiedzała. Nie dlatego, że uznajemy rację zarządcy obiektu, ale dlatego, że "Błogosławieni pokój czyniący..." Jestem przekonany, że moglibyśmy zostać na dworcu, ale kiedy myślałem o tej sprawie to jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Czy nie chcę ustąpić miejsca ochronie ze względu na interes bezdomnych czy może stoi za tym moja duma? Ostatecznie zaanektowaliśmy ławki po drugiej stronie ulicy i jest nam bardzo dobrze...
Beata definitywnie przerwała leczenie. Nie mamy kontaktu, ostatnio dostałem życzenia świąteczne, z których wnioskuje, że jakoś się tam trzyma. Boję się jednak, bo przerywanie leczenia nie jest dobrym pomysłem
Znów skurczyła się ekipa dworcowa... Jest nas może 5 osób na stałe zaangażowanych w przygotowania i spotkania na dworcu. To o wiele za mało
Kupiliśmy nowe termosy, które ciekną i są do niczego...
Ciągle marzy mi się, że ktoś będzie robił na dworcu zdjęcia, z których będziemy w stanie zrobić kiedyś wystawę.
Etykiety: alkoholizm, bezdomni, gliwice, pomoc, provizorca